10 and 20 us dollar bill
06 grudnia 2024

Bajka o Inżynierze Kiwaczku z Orlandii.

Drodzy Czytelnicy,

 

Czy zdarzyło Wam się kiedyś spotkać osobę, której poczynania zdawały się wyjęte rodem z opowieści, gdzie rzeczywistość miesza się z humorem, a powaga ustępuje miejsca absurdowi? Niektóre historie, choć opowiedziane w bajkowej scenerii, zdają się niemal nazbyt znajome. Może to sąsiad, który z dumą poprawia swoją ogrodową rzeźbę, choć wygląda jakby sam wiatr ją rzeźbił. A może to szef, którego decyzje zmieniają proste zadanie w teatr komedii.

 

W krainie, gdzie wszystko zdaje się być jak z marzeń – w kolorach, dźwiękach i aromatach – bohater tej historii próbuje łączyć w sobie rolę wizjonera, organizatora i niechcianego mistrza ceremonii. Jest okrągły jak samowar, rubaszny, czasem nadto pewny siebie. Za każdym jego krokiem ciągnie się szept: „Czy to żart, czy jednak na poważnie…?”. To ktoś, kogo albo zapamiętujesz z uśmiechem, albo... cóż, z zaciśniętymi zębami.

 

Dziś zabiorę Was do Orlandii – miejsca, które wcale nie jest takie odległe, jak by się mogło wydawać. Znajdziecie tam śmieszki, ślizgawki i absurdy codzienności, które mogą wydać się zaskakująco znajome. Za siedmioma górami i siedmioma lasami mieszka bohater, który, choć nieświadomie, pozostawia po sobie ślad – kolorowy, niezgrabny, a jednak niezapomniany. Zastanówcie się, czy przypadkiem gdzieś w Waszej rzeczywistości nie czai się taki Kiwaczek – radosny chaos w ludzkiej postaci.

 

Dzisiaj nie jest 1 kwietnia więc opowieść ta to nie primaaprilisowy żart, a prezent dla wszystkich mniejszych i większych dzieci, które pomimo lat uwielbiają bajkowy czas i magię Mikołajek…

 

Zapraszam do lektury bajki o Inżynierze Kiwaczku, gdzie rzeczywistość splata się z absurdem, a powaga musi ustąpić miejsca dobremu śmiechowi.

Gotowi na podróż do jego bajkowego świata? Przekonajmy się, czy faktycznie jest tak odległy, jak mogłoby się zdawać…

 

Bajka o Inżynierze Kiwaczku z Orlandii.

 

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w bajkowej krainie Orlandii, pełnej kolorów, śmiechu i przygód, mieszkał Inżynier Kiwaczek. Był on okrągły jak samowar, miał policzki czerwone jak dorodne jabłka i nogi krótkie, ale szybkie jak u baśniowego zajączka. Jego ulubione powiedzonko brzmiało: „Jestem z miasta Kajak!” – zawsze z dumą podkreślał słowo „miasto”, bo uważał, że tak brzmi bardziej dostojnie. Kajak, jego rodzinne miasto, leżało w krainie Kajakowo, słynącej z kajakowych szlaków, wijących się jak wstęgi pośród lasów pełnych mówiących drzew i śpiewających ptaków.

 

„BUM” nad potokiem C4

 

Dawno temu Kiwaczek pełnił odpowiedzialną funkcję kierownika śluzy na głębszym odcinku potoku C4. Był to niezwykły potok – woda w nim mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, a pluskające ryby potrafiły opowiadać żarty. Pewnego dnia dotarła do niego wiadomość od Złotowłosej Flisaczki: „Uwaga! Kilka kajaków dotrze do śluzy w tym samym czasie!”. Ale Kiwaczek, jak to Kiwaczek, był leniuszkiem. Leżał sobie pod gruszą rosnącą na brzegu, podjadając pierniczki. Pomyślał sobie: „Ach, przecież nic się nie stanie. Kajaki same się rozminą!”. Niestety, stało się! Kajaki zderzyły się z hukiem, który aż echo w pobliskich górach poniosło: „BUM!”. Fale zderzenia były tak mocne, że na niebie pojawiły się kolorowe fajerwerki, a Kajakowe Nowiny opisały to zdarzenie w specjalnym wydaniu gazety: „KATASTROFA KAJAKOWA! KIEROWNIK PRZYGRYZŁ PIERNICZEK!”.

 

Kara dla Kiwaczka

 

Na wieść o tym, Nadkierownik, jego dawny kolega Mike, który nosił buty tak wysokie, że wyglądał w nich jak baśniowy olbrzym, musiał podjąć trudną decyzję. „Kiwaczek, musisz odpokutować. Od dziś pilnujesz suchego, nieczynnego kanału burzowego!”. Kanał burzowy wyglądał smutno – nie płynęła w nim nawet kropla wody, a jedynymi jego mieszkańcami były trzy leniwe żaby. Mike, który w międzyczasie został dyrektorem warsztatu naprawiającego strachy na wróble przy granicy z Hansowem, od czasu do czasu przysyłał Kiwaczkowi listy pełne żartów o kajakach.

 

Podróże Kiwaczka

 

Nie chcąc spędzać życia przy pustym kanale, Kiwaczek napisał petycję do Antykierownika, najważniejszego z kierowników w Orlandii. Otrzymał zgodę na przeniesienie do Nadstawowa – pięknej krainy nad stawem, gdzie woda pachniała malinami, a lilie śpiewały wieczorami kołysanki. Ale pech chciał, że Kiwaczek był tam tak krótko, że nawet nie zdążył zobaczyć tego słynnego stawu. Następnie trafił do Centrowa, krainy pełnej biało-niebieskich pracowników. Byli to mali, ale niesamowicie zwinni ludzie w białych spodniach i niebieskich czapeczkach. Przypominali trochę pajacyki z rosyjskich bajek – zawsze skakali i tańczyli, co bardzo mieszało Kiwaczkowi w głowie.

 

Marzenia o różowej czapeczce

 

Kiwaczek marzył o tym, by zostać PółNadkierownikiem, co wiązało się z otrzymaniem wyjątkowej różowej czapeczki. Jednak różowych ściereczek, z których szyto te czapki, brakowało w całej Orlandii! Mimo to Kiwaczek wierzył, że kiedyś uda mu się spełnić marzenie. Czasami, patrząc na niebo usiane gwiazdami, wyobrażał sobie siebie w różowej czapce, myśląc z rozrzewnieniem: „Wyglądałbym jak królewski pajac!”.

Żeby lepiej poznać swoich Podkierowników, Kiwaczek kazał każdemu zrobić zdjęcie, podpisać je i powiesić na ścianie swojego domku. W ten sposób, patrząc na zdjęcia, uczył się ich imion. Imiona te i tak ciągle mu się myliły, więc gdy czasami (zdarzało się to niezwykle rzadko) wzywał ich do siebie na rozmowę - zapisywał sobie ich nazwiska na kartce. Ponieważ podczas każdego spotkania swojemu adwersarzowi mówił te same słowa: „że jest wyjątkowy i właśnie dlatego ma przy jego nazwisku plusika”, aby oszczędzić sobie rysowania tych plusików miał w szufladzie mnóstwo karteczek, na których plusiki już były wydrukowane… on dopisywał tylko nazwiska rozmówców.

Jedną z ulubionych rozrywek Kiwaczka było podglądanie wróbli siedzących na drutach energetycznych. Lubił się wtedy zastanawiać czy te wróble siedzą czy też może stoją na tych drutach? Kiedyś usłyszał, że na pewno nie siedzą bo nóżki im nie zwisają. Patrząc na nie lubił marzyć, że je przesuwa z drucika na drucik, ale ilekroć otwierał okno - wróbelki uciekały. Rozczarowany postanowił swoje marzenie zrealizować przesuwając swoich Podkierowników z domku do domku. Wszystko sobie dokładnie rozrysował na swoich karteczkach i wezwał do siebie tych, którym zamierzał zmienić domek. Niestety, gdy wchodził do jego domku pierwszy z zaproszonych Podkierowników zrobił się przeciąg i wszystkie karteczki Kiwaczka się pomieszały! Już nie wiedział czy ten co wszedł to ten, którego zdjęcie wisi przy drzwiach i teraz ma mieszkać bliżej stołówki, czy wręcz przeciwnie - to ten, którego zdjęcie wisi nad koszem i ma od teraz mieszkać tuż obok lotniska latawców... Kiwaczek bardzo się zdenerwował i po prostu poprzesuwał wszystkich swoich zaproszonych gości jak leciało. Nieważne jak, ważne, że wróbelki siedzą teraz nie tam, gdzie chciały, a tam, gdzie chce Kiwaczek.

 

Kuchnia na końcu świata

 

Jego największym pomysłem i projektem było rozdzielenie kuchni i stołówki Centrowa, które dotychczas działały razem w jednym miejscu. Kiwaczek przeniósł kucharki dobierające składniki i tworzące potrawy na jeden koniec krainy, zaś stołówkę wraz z kadrą pracowników je serwującą - na drugi. Twierdził, że chciał w ten sposób wyeliminować „zapachy kuchenne”, które mogły przeszkadzać gościom, ale tak naprawdę inspirował się przy tym identycznym rozwiązaniem jakie wprowadził Antykierownik w Bajkowej Centrali. W końcu sam marzył o tym, by zostać PółNadkierownikiem. Niestety, jedzenie zawsze docierało zimne, a mieszkańcy coraz rzadziej odwiedzali stołówkę. „Dlaczego to nie działa…?” – zastanawiał się Kiwaczek, stukając się w czoło.

 

Kolorowe wycinanki i stewardesy

 

Choć Kiwaczek miał mnóstwo obowiązków, znalazł czas, by wręczać mieszkańcom Centrowa kolorowe wycinanki. Przypominały one bajkowe wzory, które dzieci wycinały w zimowe wieczory. Aby uatrakcyjnić ten pomysł, wpadł na szalony plan: przebranie pracownic je wręczających za stewardesy! Dziewczęta protestowały, że nie mają na to pieniędzy, ale Kiwaczek znalazł dukaty w magicznym skarbcu. Od tamtej pory kolorowe wycinanki były rozdawane przez uśmiechnięte „stewardesy”, co ucieszyło mieszkańców.

 

Szkoła magii

 

Najbardziej ambitnym planem Kiwaczka było założenie szkoły magii. Problem w tym, że w Centrowie nie było żadnych czarowników. Kiwaczek znał tylko jedno zaklęcie – zaklęcie na rozwiązywanie supłów – ale to nie wystarczyło. Zamiast czarodziejów znalazł iluzjonistów, którzy nauczyli go kilku sztuczek z kartami. Choć szkoła magii koniec końców nigdy nie powstała, mieszkańcy Centrowa przy okazji kolejnych pomysłów Kiwaczka bawili się tak dobrze, że śmiech słychać było w sąsiednich krainach.

 

I tak oto żyło się w tej bajkowej Orlandii, w której Inżynier Kiwaczek, choć może nie był idealnym kierownikiem, stał się specjalistą od wywoływania uśmiechów i tworzenia bajkowego chaosu!