10 and 20 us dollar bill
08 września 2025

Bajka o Inżynierze Kiwaczku z Orlandii, część 5:
Święto, Cytadela i Czapeczka Tył-na-Przód

Za ośmioma ławkami i trzema zakazami parkowania, tam gdzie dmuchane flamingi ustąpiły miejsca policyjnym motorom z plastikowymi kogutami, nadszedł wielki dzień w Orlandii — Święto Porządkowych, czyli to, co w zwykłym świecie nazywa się Świętem Policji.

 

Inżynier Kiwaczek, wciąż dumny, choć już lekko pognieciony przez życie, wymarzył sobie, że tegoroczne obchody odbędą się na prawdziwym zamku. Takim z wieżyczkami, chorągiewkami i salą balową, w której echo odbija się od samegoporządku.

Niestety — nadciągnął Nadkierownik, machnął ręką i rzekł:

– „Nie, mój drogi. Na swoje święto to ja nie miałbym godniejszego miejsca niż zamek. A skoro ja bym nie miał, to i ty nie będziesz.”

I tak Święto Policji wylądowało w zamkniętej Cytadeli, gdzie echo zamiast wiwatować, tylko wzdychało, a gołębie patrzyły z politowaniem.

 

Plotki, czapeczka i t na przód

 

W Orlandii wieści rozchodzą się szybciej niż zapach świeżo otwartego worka z prosem. Jeszcze dobrze nie ostygła kawa w biurze Kiwaczka, a już po całym królestwie zaczęło się ćwierkać, że Szef Wszystkich Spraw Ruchomych i Stacjonarnych może niedługo przestać być szefem nawet samego siebie.

Podobno na jego miejsce szykował się ktoś nowy — świeżo mianowany PółNadkierownik, sławny w całej Orlandii nie dlatego, że coś wielkiego zrobił, ale dlatego, że gdy wręczano mu czapeczkę urzędową, założył ją… tył na przód. I odziwo, nie poprawił. Jedni mówili, że to z roztargnienia. Inni, że to genialny symbol „nowego spojrzenia” na porządek. A jeszcze inni twierdzili, że po prostu nie odróżnia przodu od tyłu, co w Orlandii akurat nie było aż tak rzadkie wśród kierownictwa.

Wróbelki Porządkowe natychmiast poczuły, że wiatr może wiać z innej strony. Te najbardziej doświadczone, o lśniących piórach i pełnych miseczkach, zaczęły planować, jak ładnie przywitać potencjalnego nowego szefa. Ostrzyły dziobki, ćwiczyły słodkie „ćwir-ćwir” przed lustrem i sprawdzały, która strona ich własnych czapeczek wygląda lepiej w słońcu.

– „Bo wiecie…” – szeptała najtłustsza z Wróbelinek

– „…trzeba umieć się ustawić. Jak będzie nowy, to może zechce wymienić ziarenko na jeszcze lepsze. A kto mu pierwszy ładnie zaćwierka, ten pierwszy dostanie!”

Młodsze Wróbelki, które dopiero marzyły o własnych miseczkach, patrzyły na to z mieszaniną podziwu i przerażenia. W Orlandii zmiana szefa była jak wymiana

karmnika: jedni tracili, inni zyskiwali, a wszystkim trzeba było się na nowo przyzwyczaić.

 

Kiwaczek, słysząc te wszystkie plotki, chodził po swoim gabinecie w tę i z powrotem, jakby liczył kroki do najbliższego cudownego rozwiązania. Czasem stawał przy oknie, patrzył na wróble ćwiczące grzeczne ukłony i tylko cicho mruczał pod nosem:

– „Tył na przód… Tył na przód… Jak można tak nosić czapeczkę?”

Ale gdzieś w środku czuł, że to pytanie wkrótce może stać się mniej istotne niż: „Gdzie ja w ogóle odłożę swoją?”.

 

List z ZOO gorzki posmak ziarenka

 

Tuż przed świętem pojawiła się kolejna chmurka nad głową Kiwaczka. Kierownik miejscowego ZOO, wielki przyjaciel egzotycznych wróbli i innych dziobiących stworzeń, wysłał list. W liście tym, zamiast gratulacji, było smutne ćwierkanie: „Drogi Kiwaczku, obiecałeś zwiększyć liczbę Wróbelków Porządkowych… i nic. Ani jednego dodatkowego piórka!”

Kiwaczek przeczytał, zasępił się, a nawet oranżada w jego kubku wydała się mniej musująca niż zwykle. Przez chwilę stał nieruchomo, jakby w środku przestały mu się kręcić wszystkie trybiki naraz. Ale to nie był koniec kłopotu. Pismo — jakimś tajemniczym zrządzeniem losu (albo z winy rozkojarzonego gołębia-kuriera) — przez kilka minut krążyło po orlandowej sieci Ethernet. I to wystarczyło, by kilka ciekawskich Wróbelków Porządkowych zdążyło je przeczytać.

 

Wśród ptasich szeregów zawrzało: jedne ćwierkały z oburzenia, inne z rozczarowania, a jeszcze inne z czystej ciekawości, co z tego wyniknie. Kiwaczek, dowiedziawszy się o tym, natychmiast wezwał „ciekawskich” do siebie. Stanął przed nimi w pozycji Najwyższego Kierownika Porządku, zmrużył oczy i powiedział:

– „Macie natychmiast zapomnieć, że kiedykolwiek widzieliście to pismo. A zapomnieć tak skutecznie, żeby wam się nawet w snach nie przypomniało! Kto nie zapomni —temu odbiorę miseczkę na ziarno!”

Wróbelki popatrzyły po sobie i — choć ćwierkanie w gardle im zamarło — zgodziły się na jeden warunek: potwierdzenie zobowiązania w tradycyjny, orlandzki sposób. Każdy z nich musnął Kiwaczka skrzydełkiem po policzku. A on, czując to delikatne piórkowe muśnięcie, nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu zadowolenia. I tak pismo z ZOO zniknęło z pamięci Wróbelków… przynajmniej oficjalnie. Bo w Orlandii pamięć jest jak gniazdo — nawet jeśli wyrzucisz jedno źdźbło, to reszta i tak zostaje.

 

Wróbelki patrzą w przyszłość (i w nowe miseczki)

 

W Orlandii wróble, zwłaszcza te najtłustsze, mają swoje sposoby na przetrwanie.

Gdy tylko wieść o nowym PółNadkierowniku-Czapeczce-Tył-na-Przód rozeszła się po gałęziach, ptaszki zaczęły ostrzyć dziobki. Ćwiczyły w lusterkach najładniejsze „ćwir-ćwir” i zastanawiały się, czy nowy szef woli owies czy proso. Bo przecież, jeśli ładnie zaćwierkają, to ich miseczki nadal będą pełne najlepszego ziarna w Orlandii.

A Kiwaczek? Stał na murze Cytadeli, patrzył w dal i myślał, że być może jego czas w tej bajce dobiega końca. Ale póki co — poprawił swoją czapkę (przodem do przodu) i postanowił, że jeśli już ma zejść ze sceny, to przynajmniej w rytmie marsza Orlandii.

 

Morał?

 

Czapeczka czapeczce nierówna.

Zamek nie zawsze jest dla wszystkich.

A wróble zawsze wiedzą, przy kim warto ćwierkać — byle miseczka była pełna.