Lato, Laba i Wróbelki, co się nie stawiły.
(czyli jak genialność nie zastąpi załogi)
Za siedmioma krzakami i siedmioma słupami energetycznymi, pośród dmuchanych flamingów i opustoszałych szatni, rozciągała się znana już wszystkim bajkowa kraina Orlandia. I choć z wierzchu wszystko wyglądało jak zawsze – tu ktoś się ślizga, tam ktoś się kiwa – to jednak w środku coś zgrzytało. Jakby ktoś włożył śrubokręt między zębatki maszyny do robienia porządku.
Na samym środku tego zgrzytu stał on – Inżynier Kiwaczek. Wielki Kiwacz, Szef Wszystkich Spraw Ruchomych i Stacjonarnych, samozwańczy Strażnik Porządku Absolutnego oraz Poszukiwacz Wiecznego Plusika. Ten sam, co to wierzył, że wróble nie siedzą, tylko stoją. I że skoro on myśli „porządek”, to porządek „zrobi się” sam...
Gdy liczby nie kłamią (ale nikt nie chce ich słuchać).
Ostatnimi czasy Inżynier wyglądał jak nadmuchiwany ponton po sezonie – niby duży, ale jakby z lekka sflaczały. Odkąd sam sobie nadał tytuł Najwyższego Kierownika Porządku Orlandii (bo nikt inny nie chciał tego zrobić), coś w nim przygasło. Nie smakowały mu już pierniczki, oranżada była za mało musująca, a jego samowarowy brzuszek, dumnie noszony w służbie Orlandii, jakby się zgarbił.
– „Brakuje mi 2667 Wróbelków Porządkowych!” – oznajmił dramatycznie na posiedzeniu Wydziału Wyboru Idealnych, przy akompaniamencie werbli puszczonych z magnetofonu.
Wydział najpierw zaniemówił. A potem - rozłożył ręce. Bo Wróbelków faktycznie nie było.
Święta blisko, etaty daleko.
Lipiec zbliżał się wielkimi krokami – a wraz z nim - Święto Orlandzkich Porządkowych, czyli dzień, w którym dzieci zwykle robiły laurki, a starsi klepali Kiwaczka po plecach mówiąc, że „jakoś to będzie”. Tymczasem w Orlandii nie było komu dmuchać balonów, nie było komu rozwijać sznurka, a nawet pilnować kąpielisk. Wróbelków ani widu, ani słychu. Nawet krasnale zgłosiły zwolnienie z WF-u.
Kiwaczek, jak przystało na inżyniera-wizjonera, zareagował po swojemu:
– „A gdyby tak Kuchnię przenieść na trzeci koniec Orlandii? Albo założyć Wróbelkom system premiowy w plusikach i zaklętych medalach?”
Spojrzenia Podkierowników mówiły wszystko: znowu to samo. A jednak milczeli – bo wiedzieli, że w bajkach z wizjonerami się nie dyskutuje. Można co najwyżej cicho spakować kąpielówki i pójść udawać, że się patroluje okolice gruszy.
Symboliczne monetki i niesymboliczny chaos.
Zamiast wypoczynku – karteczki. Zamiast nagród – plan awansów napisany wierszem. Zamiast realnych decyzji – monetki z dziurką.
– „To symboliczne!” – ogłosił Kiwaczek z dumą tak wielką, że przez chwilę wydawało się, że rzeczywiście – może to wystarczy.
Nie wystarczyło. Symboliczność nie zapełnia grafików służbowych Wróbelków Porządkowych. Symboliczność nie rozładowuje kolejki zgłoszeń. Symboliczność nie pomaga, gdy jedynym dostępnym patrolem jest papuga z okolicznego cyrku, która umie tylko śpiewać hymn Orlandii.
Sen o czapeczce i iluzje przy oranżadzie.
W noc przed Świętem Orlandzkich Porządkowych Kiwaczek – już niemal przeźroczysty z bezsilności – zasnął nad szklanką oranżady bez gazu. Śniło mu się, że frunie nad Orlandią w różowej czapeczce PółNadkierownika, a z dołu wiwatują tłumy uśmiechniętych Wróbelków. Wszystkie z plusikami. Wszystkie lojalne. Wszystkie nieistniejące.
Obudził się. Nic się nie zmieniło.
Kąpielówki w kącie. Piasek w butach. Kuchnia dalej na końcu świata. Etaty – dalej wolne. Wróble – nieprzekonane.
Ale gdzieś w duszy Kiwaczka, między jednym planem restrukturyzacji a drugim kursem autopromocji, tliła się iskierka wiary.
Bo przecież Orlandia to kraina cudów.
A jeśli nie cudów – to przynajmniej dobrej wyobraźni. I przy odrobinie szczęścia – może uda się przekonać same Wróble, by zgodziły się udawać porządkowych, przynajmniej do końca sezonu urlopowego.
Morał?
Nie każdy, kto nosi czapkę, wie, gdzie są jego ludzie.
Nie każdy plan to strategia.
I nie każda bajka kończy się happy endem.
Ale przynajmniej w Orlandii – zawsze jest się z czego pośmiać. Choć czasami to jedynie śmiech przez łzy.