Po publikacji na Blogu mojej Kancelarii pierwszego bardziej osobistego wpisu pt. „każdy koniec jest początkiem czegoś nowego” od osób niezwiązanych bezpośrednio z Policją otrzymywałam pytania dlaczego objęcie stanowiska zastępcy Komendanta Stołecznego Policji finalnie doprowadziło do zakończenia mojej służby? Wtedy celowo pominęłam ten wątek, gdyż żegnając się ze służbą pomyślałam, że rozprawię się z nim później, gdy emocje trochę opadną i będę mogła spojrzeć na tę sytuację, a także na samą Policję, z pewnej perspektywy. Jednak pytania, które się wtedy pojawiły (i zresztą w dalszym ciągu pojawiają) doprowadziły mnie do wniosku, że moja historia nie będzie pełna bez kilku słów wyjaśnienia w tej kwestii…
A koniec roku jak wszyscy wiemy sprzyja swego rodzaju podsumowaniom.
Zacznę jednak od końca – bo przede wszystkim najpierw chcę bardzo podziękować za wsparcie, które otrzymałam w tym trudnym czasie ze strony członków tej formacji: funkcjonariuszy czynnych, będących w stanie spoczynku, tych, z którymi przepracowałam lata, a także tych, którzy ledwo mnie znali, albo i wcale.
Bez Was byłoby mi dużo trudniej.
Myśląc o moim przypadku nie sposób nie zadać sobie pytania: kto zawiódł…? Odpowiedź wbrew pozorom jest prosta. Zawiedli ci, którzy nie powinni. Zawiedli dowódcy, czyli ci, którzy teoretycznie powinni najlepiej znać specyfikę naszej służby. Ci, którzy wiedzieli bardzo dobrze, jakim jestem funkcjonariuszem, w jaki sposób pełnię służbę i czym się w jej toku kieruję. Ci, którzy wielokrotnie korzystali z mojej wiedzy i zaangażowania, które ostatecznie zostało nazwane przez niektórych „nadgorliwością”.
Oskarżam ich o konformizm. O chronienie własnych stanowisk. O obłudę.
Dlaczego?
Między innymi dlatego, że w zaciszu gabinetu od mego „dowódcy” – Komendanta Głównego Policji – słyszałam wyrazy szacunku dla mojej służby i mętne tłumaczenie, że nie miał jak stanąć w mojej obronie bo nie wiedział jak wyglądała sytuacja. Na marginesie – nie wiedział, bo nie zapytał.
Dlatego, że sam podkreślał, że tylko prawidłowo wykonywałam swoje obowiązki, a w świat wysłano zupełnie inny, przygotowany przez komórkę prasową komunikat – że dla osób takich jak ja nie ma miejsca w kadrze kierowniczej polskiej Policji.
Tak się teraz zastanawiam… W którym momencie temu „dowódcy” zabrakło odwagi? Gdy dostał polecenie, aby mnie odwołać? Czy może wtedy, gdy patrzył mi w oczy i ściskając moją dłoń wyrażał uznanie dla mojej dotychczasowej służby...?
Tylko pokrótce odniosę się do oświadczenia złożonego przez służby prasowe Komendanta Głównego Policji – tylko ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o funkcjonowaniu tej formacji nie wie, jakie są rola i uprawnienia oskarżyciela publicznego w postępowaniu w sprawie o popełnienie wykroczenia. A wypowiadając się na jakiś temat, warto jednak choćby minimalnie go zgłębić.
Tyle tytułem może lekko przydługiego wstępu. Przechodząc do mojej historii:
Służbę w Policji zaczęłam w 2005 roku. Początkowo pełniłam ją w Oddziale Prewencji Policji w Warszawie, a następnie w strukturach Komendy Rejonowej Policji Warszawa I: komórce patrolowo-interwencyjnej, Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym, oraz w Referacie do Spraw Wykroczeń i Postępowań Administracyjnych. Zatrzymam się na tym właśnie referacie, ponieważ to jedna z tysięcy spraw, które tam prowadziłam, stała się bezpośrednim powodem odwołania mnie ze stanowiska zastępcy Komendanta Stołecznego Policji.
Do komórki tej trafiłam, gdy byłam w ciąży, byłam wtedy w stopniu sierżanta bądź starszego sierżanta. W Referacie Wykroczeń i Postępowań Administracyjnych – jak sama nazwa wskazuje – do moich obowiązków należało głównie prowadzenie spraw wykroczeniowych, czyli tych dotyczących drobnych czynów zabronionych jak kradzieże wyczerpujące znamiona wykroczenia, nieprawidłowe parkowania, zakłócenia spokoju, nietrzymanie psa na smyczy, złośliwe niepokojenie czy spożywanie alkoholu w miejscu objętym zakazem i wiele, wiele innych. W pewnym momencie, był to chyba rok 2009 lub 2010, pośród spraw przez nas prowadzonych (bo nie pracowałam tam przecież sama) zaczęły się pojawiać także takie związane ze zgromadzeniami publicznymi.
Warto myślę w tym miejscu podkreślić, że sprawy dotyczące naruszeń prawa o zgromadzeniach mają to do siebie, że zazwyczaj dotyczą przedstawicieli opozycji. Zgromadzenia publiczne przeważnie są organizowane w związku z niezadowoleniem z sytuacji w kraju i poczynań rządzących, lub też w celu zebrania kapitału przed kolejnymi wyborami… Kto zawiadamiał Policję o tych wykroczeniach? Czasami sprawy wynikały z czynności policjantów, którzy ujawnili w toku swojej służby, że np. zgromadzenie odbywało się bez wymaganego zgłoszenia/zarejestrowania bądź jego uczestnicy naruszali obowiązujące normy prawne, innym razem – zawiadomienia były kierowane przez polityków, a jeszcze innym – pochodziły chociażby z Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu m.st. Warszawy.
W komórce do spraw wykroczeń służbę pełniłam do 2020 roku. W tym czasie prowadziłam czynności wyjaśniające w sprawach dotyczących polityków wszystkich opcji politycznych. Warszawa to stolica Polski, a Śródmieście to „stolica” Warszawy. Tu dzieje się wszystko, to tu swe siedziby mają najważniejsze organy państwa. Służąc na Śródmieściu nie sposób nie otrzeć się o polityków i ludzi z pierwszych stron gazet. Są to ludzie tak różni jak różne jest społeczeństwo. Jedni skromni i z dystansem, a inni z przerośniętym ego lub z kompleksami. Jednak najgorsi są ci, którzy za wszelką cenę chcą zaistnieć w myśl maksymy: „nieważne jak, ważne, żeby mówili”.
Sprawa, w związku z którą zostałam w mijającym roku odwołana z zajmowanego stanowiska w trybie natychmiastowym bez możliwości obrony była sprawą, w której byłam oskarżycielem publicznym w 2017 roku. Zarówno przed nią jak i po niej prowadziłam jeszcze wiele innych czynności wyjaśniających. Do reprezentowania w Sądzie Komendanta Rejonowego Policji Warszawa I, w którego imieniu wnoszone są przez podległych mu funkcjonariuszy wszystkie wnioski o ukaranie, zostałam wyznaczona w czasie, gdy sprawa ta była już procedowana przez Sąd. Oznacza to, że wniosek o ukaranie do Sądu został wniesiony już wcześniej, i to nie przeze mnie. Nie ja też prowadziłam czynności przed skierowaniem wniosku o ukaranie do Sądu. Ponadto myślę, że warto zaznaczyć w tym miejscu, iż to Sąd wszczyna postępowanie i zawsze bada, czy w sprawie zachodzą okoliczności wyłączające odpowiedzialność sprawcy.
W niniejszej sprawie Sąd wszczął postępowanie – czyli uznał, że są podstawy, aby procedować w związku z naruszeniem obowiązującego prawa, a także, że zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia czynu zarzucanego obwinionemu. Tak samo zresztą jak uznali funkcjonariusz prowadzący czynności wyjaśniające w sprawie o wykroczenie oraz jego przełożeni. Bo jeśli ktoś uważa, że upoważnienie do reprezentowania Komendanta zawiera w sobie również prawo do samodzielnego podejmowania decyzji w zakresie proponowanej kary oraz linii oskarżenia to muszę go zawieść i poinformować, że myślenie to jest błędne.
Niezależnie jednak od powyższego – wniosek o ukaranie w tej sprawie popierałam i czyniłam to z pełnym przekonaniem. Dlaczego? Dlatego, że czyn został popełniony, a jego sprawca wykazał się arogancją i przekonaniem o własnej bezkarności.
Sprawa, o której mowa, dotyczyła popełnienia wykroczenia polegającego na odmowie podania danych osobowych legitymującemu policjantowi w sytuacji, w której osoba ta była obowiązana to zrobić. Ale tak naprawdę mniejsze znaczenie dla większości miało, jaki czyn został popełniony – chodziło o to, kto go popełnił.
Celowo nie będę wymieniać jego nazwiska w mojej publikacji, bo blog jest mój i będą się w nim znajdowały jedynie rzeczy, które na to w mojej ocenie zasługują. Chętni jednak bez trudu znajdą imię i nazwisko osoby, o której piszę. Jest nią były opozycjonista z czasów PRL i choć nie czuję się uprawniona do tego, aby oceniać jego zasługi (lub ich brak) w tym okresie, to w moim odczuciu – i nie tylko w moim – ta kwestia to czas miniony i podkreślenia wymaga, że jest to BYŁY opozycjonista. Obecnie jest to przede wszystkim (albo jedynie) przedsiębiorca, a co najważniejsze – taki sam obywatel państwa polskiego jak miliony innych ludzi, którym do głowy by nie przyszło, aby zachować się w sposób, który doprowadził go przed oblicze Sądu.
Niezależnie od oceny jego działań w odległej przeszłości, zachowanie jakie było jego udziałem i przyczynkiem do tego, aby przed obliczem tegoż Sądu się znalazł, oprócz tego, że było niedopuszczalne z punktu widzenia prawa, było ponadto po prostu zaprzeczeniem dobrego wychowania. W mojej ocenie niezależnie od faktu, że pomimo wystosowania przez osobę uprawnioną (policjanta, a więc przedstawiciela państwa polskiego, a nie rządzących!) wezwania do podania danych nie tylko danych tych nie podał, ale dodatkowo zadrwił sobie z młodego funkcjonariusza, który podejmował wobec niego interwencję.
W Sądzie ten „biedny” i „ścigany przeze mnie” (jak to nazwały środki masowego przekazu) obwiniony nie był sam. Reprezentowała go jedna z medialnych gwiazd środowiska prawniczego. Ja natomiast byłam sama. Mimo to zapadłam obwinionemu w pamięć tak bardzo, że po wielu latach wciąż mnie pamiętał. Czym? Najwyraźniej tym, że nie schyliłam przed nim głowy. Tym, że głośno mówiłam, że nie jest lepszy od przeciętnego Kowalskiego. Że nie jest uprzywilejowany wobec prawa. Wbrew twierdzeniom osób, które pozwoliły sobie na deprecjonowanie mnie w mediach, nie byłam miernym oskarżycielem publicznym… Gdybym taka była przecież nie zostałabym zapamiętana. Ale nie będę fałszywie skromna - byłam dobra. Wiedziałam co robię, a mundur nosiłam z dumą i zawsze stawałam po stronie prawa, Policji i policjantów.
Nie wchodząc w dyskurs co do szczegółów tej sprawy, zachowując również przekonanie co do tego, że wyroki Sądowe nie powinny być przedmiotem krytyki, chciałabym tylko wskazać, że Sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku wskazał, że pomimo iż mężczyzna ten bez wątpienia nie podał swoich danych uprawnionemu funkcjonariuszowi Policji, nie może zostać za ten czyn skazany, gdyż nie można uznać, że posiadał wiedzę na temat tego, że policjantowi dane osobowe podać należy… a nie można skazać kogoś za czyn, o którym nie wiedział, że jest zabroniony…
Próbowaliśmy w gronie moich kolegów i koleżanek, nie tylko policjantów, przypomnieć sobie co stało się z zasadą mówiącą, że nieznajomość prawa szkodzi. A może nie jest ona powszechnie znana? Stanowi jakąś wiedzę tajemną, pozyskiwaną jedynie przez policjantów? Cóż, okazało się, że nie. Że każdy z nas, niezależnie od szkoły, do której chodził, czy miasta w jakim się wychował, wiedzę na temat tego, że wcale nie trzeba studiować kodeksu karnego i innych ustaw, aby ponieść konsekwencje za popełnienie czynu penalizowanego przez prawo, dziwnym trafem posiada. Większość społeczeństwa po prostu jest świadoma faktu, że zrobienie pewnych rzeczy skutkuje możliwością poniesienia odpowiedzialności. Niezależnie od tego, czy sprawca wiedział, że dany czyn opisany jest w jakiejś ustawie jako zabroniony czy nie. Czy jeśli złodziej ukradnie i powie, że nie wiedział, że tak nie można, zostanie mu to darowane? Odpowiedź pozostawiam Wam.
W okresie bezpośrednio po moim odwołaniu z zajmowanego stanowiska media chętnie rozpisywały się nad moją rzekomą nadgorliwością w ściganiu przeciwników obozu rządzącego. Oczywiście, jak to w polityce bywa, zawsze źli są ci, którzy są w opozycji do obecnie sprawujących władzę. Żaden z autorów tych absurdalnych artykułów, w których pojawiało się moje nazwisko, nie zadał sobie trudu, aby przeanalizować rzeczywiste okoliczności.
Nie zwrócono uwagi na fakt, jak niskie miejsce w hierarchii zajmowałam w czasach, które rzekomo miały być naznaczone moją „nadgorliwością”. Nikt nie zainteresował się również tym, że pełniłam podobne obowiązki na tym samym szczeblu również wtedy, gdy rządzący i opozycja zamienili się miejscami. Gdyby pokuszono się o takie analizy, być może by dostrzeżono, że w obu tych okresach działałam z równą gorliwością, a moje podejście było jednakowe: sumiennie wykonywałam obowiązki wynikające z roty ślubowania, poleceń przełożonych i mojego przekonania, że każdy, kto łamie prawo, powinien być traktowany tak samo.
Zawsze uważałam, że funkcjonariusze państwa polskiego powinni bezstronnie wypełniać swoje obowiązki, dążąc do pociągnięcia sprawcy do odpowiedzialności, bez względu na jego status społeczny, zajmowaną pozycję czy sympatie polityczne, i tą zasadą kierowałam się w toku mojej służby.
Znamiennym w całej tej historii jest fakt, że prawda nikogo nie interesowała – ani polityków, ani mojego „dowódcy”, ani – co najbardziej zaskakujące – media. Prawda po prostu nie wpisywała się w retorykę rozliczeń. Skąd to wiem? Wiem od liniowych funkcjonariuszy, którzy, poruszeni poczuciem niesprawiedliwości, próbowali dotrzeć do wielu drzwi, pisząc chociażby list otwarty skierowany do przedstawicieli mediów, stowarzyszeń, a nawet różnych partii politycznych. Z rozgoryczeniem poinformowali mnie później, że ich wysiłki spełzły na niczym – nikt nie był zainteresowany tym, jak było naprawdę. Pozostał niesmak, i mocno materializująca się w ich głowach obawa, że ktoś kiedyś ich też może tak potraktować. „Rozliczyć” za realizowanie ustawowych obowiązków w nieodpowiednich czasach.
Żaden światły dziennikarz przypinający mi łatkę polityczną nie zadał sobie trudu, by zastanowić się nad tym, dlaczego nikt z tych, w imieniu których rzekomo „ścigałam opozycję”, nie stanął w mojej obronie (warto dodać, że w tym przypadku określenie „opozycja” również wymagałoby cudzysłowu). Ten brak refleksji sam przez się mówi o intencjach komentatorów.
Prawda jest taka, że byłam poza jakimkolwiek układem, a moje awanse były wynikiem mojego zaangażowania w służbę oraz wiedzy i doświadczenia, które posiadałam. A to widocznie nie wystarcza, aby osiągnąć pewne zarezerwowane dla nielicznych stanowiska…
W toku pełnionej służby sprawowałam funkcje zarówno szeregowe jak i kierownicze, i choć z pewnością popełniłam wiele błędów, nigdy nie przehandlowałam swojego człowieka. Nigdy za nikogo się nie schowałam, a za mną… no cóż. Paru mężczyzn się ukryło…
Żeby w pełni zrozumieć moją historię trzeba pamiętać o Ustawie o Policji. Zgodnie z zapisami Ustawy Policja to „umundurowana i uzbrojona formacja służąca społeczeństwu, mająca na celu ochronę bezpieczeństwa ludzi oraz utrzymanie bezpieczeństwa i porządku publicznego”.
Policja to formacja, która opiera się na ścisłej hierarchii. W codziennej służbie funkcjonariusza oznacza to m.in., że nie można ot tak odmówić wykonania polecenia przełożonego, nawet jeśli wydaje się ono bezsensowne lub niezgodne z przekonaniami.
Na zakończenie jednak podkreślę, że nawet jeśli nie wszystkie sprawy, w których brałam udział, prowadziłam z przekonaniem – nie brałam udziału w prowadzeniu żadnej sprawy, która byłaby naciągana lub dosłownie prowadzona wbrew obowiązującym przepisom.
Jedna z postaci literackich powiedziała: „Wszyscy ludzie są równi, każdy może zabić każdego”. Ta myśl, choć mroczna, podkreśla fundamentalną prawdę, że prawo powinno działać niezależnie od osoby, której dotyczy. Państwo prawa i jego przedstawiciele powinni kierować się równymi zasadami wobec wszystkich sprawców czynów zabronionych, niezależnie od ich pozycji w społeczeństwie, czy to byłej, czy aktualnej. Taka równość wobec prawa jest fundamentem sprawiedliwości i uczciwości w każdym cywilizowanym państwie.
W mojej historii jej zabrakło.